niedziela, 31 grudnia 2017

Rok 2017

 

2017 już dzisiaj przejdzie w zapomnienie. Dużo osób podsumowuje dotychczasowy rok i snuje plany na następny. Choć nie jestem zwolennikiem tego typu wpisów to sama postanowiłam takowy stworzyć. Możecie zastanawiać się skąd u mnie taka hipokryzja? Już Wam spieszę z wyjaśnieniem: był to zdecydowanie przełomowy rok dla naszego duetu i bardzo chciałabym żeby ten wpis stał się pamiątką i motywacją do dalszej pracy.

 

Czy ten rok zaliczam do udanych? Jak najbardziej! Całkiem sporo dałyśmy radę zrobić i przepracować, odniosłyśmy wiele małych choć nie mniej ważnych osobistych sukcesów. Rok 2017 obfitował w naszym przypadku w sporo pierwszych razy dlatego też w ten sposób go opiszę :)


1. Wybrałyśmy się na nasze pierwsze w życiu zajęcia.

Od początku roku moim głównym celem było nauczenie Kii spokojnego przebywania w towarzystwie innych psów. Bardzo uporczywie do nich ciągnęła chcąc się przywitać. Nie było mowy o spokojnym przejściu obok napotkanego psa bez podduszania, piszczenia i zdzierania pazurów o chodnik. Pierwszym krokiem w stronę rozwiązania błędu z okresu szczenięcego było zaznajomienie się z metodą BAT. Coś niecoś możecie się dowiedzieć o niej tutaj. Kupiłam, przeczytałam książkę Gishy Stewart i zabrałam się do pracy. Kilka miesięcy BAT-owania przyniosło nie najgorsze efekty. Mimo tego to nie było to. Niby było lepiej ale dalej miałyśmy problem ze spokojnym przebywaniem w towarzystwie innych psów. Los tak chciał, że w chwili mojego treningowego dołka w Evereście organizowali warsztaty skupienia przy innych psach. Byłam na tyle sfrustrowana i bezradna, że potraktowałam to jako ostatnią deskę ratunku. Zapłaciłam kupę kasy za godzinne zajęcia, niczego nowego się nie nauczyłam ale nastał przełom! Okazało się, że zaledwie godzinne ćwiczenia w pełni kontrolowanych warunkach pobiły na głowę moje paromiesięczne starania. Wróciłyśmy całkowicie zmęczone i odmóżdżone, jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wiedziałam, że był to najlepszy krok jaki mogłam podjąć, teraz tylko muszę utrzymać i pogłębić to co osiągnęłyśmy. 

Kijuszek- śmierdziuszek zaraz po warsztatach momentalnie padł w samochodzie

2. Wybrałyśmy się na nasze pierwsze wspólne wakacje.

Może wakacje to za dużo powiedziane. Na majówkę wybraliśmy się nad morze, żeby odetchnąć trochę od zabieganego życia na Śląsku. Wynajęliśmy drewniany domek szeregowy z małym ogródkiem, żeby Kia mogła swobodnie spędzić czas na dworze. W domkach obok również znajdowały się psy więc potraktowałam to jako świetną okazję do utrwalenia tego co osiągnęłyśmy na warsztatach. Podczas pobytu codziennie jeździliśmy w inne miejsca a wieczory spędzaliśmy na grillowaniu. Wróciliśmy do Zabrza pełni energii i wypoczęci. Kia również nauczyła się na wyjeździe o wiele ładniej odpoczywać niż robiła to wcześniej. 


3. Spróbowałyśmy sił w agility.

Nigdy nie sądziłam, że spróbuję tego sportu z moim psem. Agility nie podobało mi się wcale, wydawało mi się nudne, głupie i bez sensu. Oglądając na youtube przebiegi innych osób podsypiałam. Powoli zaczęłam przekonywać się do tego sportu kiedy nauczyłam Kię obiegać drzewa i układać przy tym krótkie sekwencje. Kia miała z tego olbrzymi fun więc w głowie zaświtała mi myśl: "Spróbuję, a co mi szkodzi!". Takim sposobem wylądowałyśmy w MalinAgility. Pierwsze zajęcia uświadomiły mi, że nie jest to takie proste jak mi się wydawało. Mimo tego już w tamtym momencie zaintrygował mnie ten sport. Im więcej zajęć miałyśmy za sobą tym bardziej podobało mi się. Zafascynowało mnie to jak pies mocno czyta mowę ciała człowieka i że to człowiek na torze częściej popełnia błąd niż sam pies. W agility poczułam to czego we frisbee w sumie do dziś nie potrafię jeszcze wyczuć: czuję, że ten sport jest zespołowy; z psem tworzę team, który bez jednego z nas nie ma prawa bytu. Agility trenujemy nadal i ani myślę przestać!

4. Pierwszy raz byłyśmy na zawodach Latających Psów (Wrocław).

Niestety tylko jako widzowie. Chciałam sprawdzić jak Kia będzie zachowywać się na tego typu imprezie i czy dałaby radę ewentualnie wystartować w takich warunkach. Byłam nastawiona na ciągłe upominanie psa i skupianie na sobie jej uwagi, tymczasem Kia bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Zachowywała się całkiem przyzwoicie, na tyle, że mogłam pooglądać w całości te występy na których mi zależało. Poczułam atmosferę zawodów pierwszy raz i przekonałam się, że to wszystko nie jest takie straszne jak mi się wydawało. Pamiętam, że kiedy dotarliśmy na miejsce żałowałam, że nie mamy wyrobionego paszportu ani nie zapisałam się na jakąś "lżejszą" konkurencję typu TNG czy Frizgility. Kia wprawdzie ani nie ma mega szybkich powrotów, ani nie zawraca od razu przy złapaniu dysku ale nie to się liczy: liczy się radość z tego co się robi! Start w zawodach jest dla mnie zwieńczeniem pracy, napawa nie małą dumą z siebie i psa oraz daje ogromnej motywacji do dalszych ćwiczeń.


5. Pierwsze seminarium.

Latem zawitałyśmy do Fun&Focus na seminarium frisbee z Pająkiem. Nauczyłam się masę nowych rzeczy, z Kią wreszcie zaczęłyśmy robić chest vaulty. Był to zdecydowanie udany weekend! Pomimo zmęczenia i zakwasów byłam niesamowicie zadowolona i zmotywowana do dalszej pracy. Po seminarium bardzo często chodziłyśmy na frisbee, może nie zrobiłyśmy jakiś ogromnych postępów ale na pewno osiągnęłyśmy nasze małe cele, z których jestem bardzo dumna. Ostatnio z frisbee jesteśmy w impasie- ostatnie dwa treningi nie były najlepsze i trochę się podłamałam. Dobrze zdaję sobię z tego sprawę, że to moja wina- moje ambicje wzięły górę i to jest powodem gorszego okresu. Dlatego jak na razie frisbee leży głęboko w szafie- wyciągnę je jak trochę poukłada mi się w głowie. Wracając do seminarium- niżej znajdziecie filmik od Dominiki Węgiel, która uwieczniła te wydarzenie.


6. Pierwsze zawody, w których wystartowałyśmy.

To był z jednej strony udany, a z drugiej na początku stresujący dzień. Pierwszy raz wystartowałyśmy w jakichkolwiek zawodach. O dziwo okazały się nimi treningowe zawody agility w MalinAgility. Do dziś nie jestem w stanie uwierzyć, że ja, jako frisbee maniak i niegdyś przeciwnik agility wystartowałam pierwszy raz właśnie w tej dyscyplinie. Coraz częściej jednak przyłapuję się na tym, że bardziej cieszę się na trening agi niż free. Nasz start nie był zły: Kia ładnie się skupiała na mnie, nie przeszkadzali jej ludzie ani obce psy a pomiędzy startami grzecznie siedziała w klatce. Trochę piszczała przez nadmiar emocji ale wybaczyłam jej to :). Powiem szczerze, że nawet nie wiem jakie miejsce zajęłyśmy ale nie było to dla mnie zbytnio istotne. Cieszyłam się z tego, że "pierwsze koty za płoty" (nie szkodzi, że zawody treningowe), mamy pierwszy start za sobą i to był nasz największy sukces w tym momencie. 


Za nie całe 11 godzin będziemy świętować rok 2018. Jaki będzie? Okaże się. Na dzień dzisiejszy mam w planach wziąć udział w seminarium agility z Magdą Łabieniec. Poza tym chciałabym załapać się na jakieś semi z frisbee no i wreszcie wystartować na Latających Psach albo Dog Games'ach! Zastanawiam się również nad posmakowaniem nieco obi jeżeli dalej będę obrażona na latające talerze. Odchodząc jednak od sportowych planów, moim priorytetem w 2018 roku będzie skupienie się nad zbyt wysokimi emocjami u Kii. Plan naprawczy mam już nieco wprowadzony, teraz czekam na wiosnę, żeby móc wprowadzić go w pełni. W 2017 roku udało nam się rozprawić z ekscytacją na widok innych psów więc jestem jak najlepszej myśli :) Mijający rok pomimo tych wszystkich pierwszych razy nauczył mnie lepszego czytania swojego psa i rozumienia go. Czuję, że coraz bardziej się docieramy.

A Wy jak zapamiętacie rok 2017? Był tak samo przełomowy jak dla nas? Przeważały w nim sukcesy, a może porażki? Jakie plany macie na kolejny rok? Piszcie koniecznie w komentarzach! 

1 komentarz:

  1. U nas po równo porażek i sukcesów, więc bilans zerowy, ale nie ma na co narzekać :) Mam nadzieję, że 2018 i Tobie i nam przyniesie wiele dobrego! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń